logo

Historie z morza.

AAA  

„Dzwony kościelne bijące z dna morza”.

Stavanger to stare średniowieczne miasto z piękną katedrą wybudowaną w XII wieku. Po reformacji w 1537 roku katedra popadła w ruinę, a wiele z jej skarbów zostało skradzionych przez duńsko-norweskiego króla i przewiezionych do ówczesnej stolicy państwa, Kopenhagi. W 1558 roku król Chrystian III podjął decyzję o usunięciu z katedry w Stavanger pięciu dzwonów i przewiezieniu ich do Kopenhagi na pokładzie statku „Gabriel”. Planowano przetopić dzwony na armaty na użytek wojen prowadzonych przez króla. Jednakże w drodze na południe statek uderzył w skały w pobliżu wyspy Håstein (nieopodal portu Tananger) i zatonął. Dzwonów kościelnych nigdy nie odnaleziono.

Po wypadku ludzie nadali skałom nazwy Store Klokkeskjær i Lille Klokkeskjær (czyli Mała Skała Dzwonów i Wielka Skała Dzwonów). Od pokoleń miejscowi rybacy twierdzą, że podczas sztormu z dna morza dobiega bicie dzwonów. Uważa się to za zły omen i przestrogę przed wypływaniem na te niebezpieczne wody podczas niesprzyjającej aury.

W ostatnich latach podjęto kilka prób zlokalizowania wraka oraz dzwonów ukrytych gdzieś między podwodnymi skałami. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku odnaleziono kilka armat oraz kotwicę z nieznanego statku. Niedawne znaleziska sugerują, że jest to wrak statku „Gabriel”. Nie znaleziono jednak śladu dzwonów.

 

„Historia o szamanach z Magicznych Skał”.

Pewnej Wielkanocy, gdy Olav Trygvasson odwiedzał Avaldsnes, na dwór królewski wikińską łodzią zmierzali szamani i czarownicy. Wyszli na ląd, gdzie zaczęli rzucać zaklęcia i otoczyli się czarną magiczną mgłą. Czyniła ich ona niewidzialnymi, aby król i jego świta nie mogli ich zobaczyć. Chcieli oni zabić Olava za to, że schrystianizował Norwegię. Jednak czary zwróciły się przeciwko nim i czarownicy błądzili po omacku we mgle. Ludzie króla ostrzegli Olava i pojmali magów. Za karę król kazał ich przywiązać podczas odpływu do skały w cieśninie Karmsund. Ich głowy ledwie wystawały ponad powierzchnię morza, a kiedy wody przybyło, wszyscy utonęli. Odtąd skała ta nazywa się Magiczną Skałą.

Historia ta jest jedną z wielu opowieści o potężnych norweskich królach wikińskich, którzy przebywali w Avaldsnes. Być może pomagała ona żeglarzom przemierzającym Karsmund, ostrzegając ich przed Skratteskjær (Magiczną Skałą), niewidoczną podczas przypływu.

 

„Kto pierwszy zapali ogień na Rozewiu?”.

Uwięziony przez Fabisza w głębinach morskich u przylądka rozewskiego diabeł stał się postrachem wszystkich żeglarzy. Jednak najgroźniejszy okazał się wystający z morza granitowy głaz, który do dziś zowią „Frank”. Skąd to imię? Otóż pewien bogaty kupiec i żeglarz noszący to właśnie imię we wszystkie swoje podróże zabierał ukochana córkę Kristę, bowiem wierzył, że jej obecność przynosi mu szczęście. Rozpieszczał ją, kupując w czasie podróży do Gdańska klejnoty i stroje. Ona zaś swą urodą i urokliwym śpiewem umilała czas podróży ojcu i załodze. Pewnego razu, gdy Frank miał wypłynąć z Gdańska w stronę Kołobrzegu, ostrzegano go, aby został w porcie, bo zbliża się sztorm. Ale Frank wierzył, że obecność Kristy zapewni mu bezpieczeństwo w największym sztormie. Wypłynąwszy, jak zwykle poprosił córkę, aby zaczęła nucić swe urokliwie pieśni. Sternik zasłuchany, nie zauważył, że zbliżają się do miejsca, gdzie szaleje uwięziony w głębinach diabeł. Statek wpadł na wystający głaz i roztrzaskał się. Uratowała się jedynie Krista, która wspiąwszy się na urwisko, ułożyła stos i chciała zapalić ogień, aby wskazać żeglarzom drogę ratunku. Bez krzesiwa i hubki była jednak bezradna. Wszystkich żeglarzy wraz z jej ojcem pochłonęło morze. Zwabiony rozpaczliwym krzykiem dziewczyny przybiegł w to miejsce młody rybak Fabisz, który mieszkał w Lisim Jarze. Zaopiekował się Kristą. Młodzi zakochali się od pierwszego wejrzenia. Pobrali się i zamieszkali na Rozewskiej Kępie. Odtąd każdej nocy Krista rozpalała ogień, by uchronić innych żeglarzy od losu, jaki spotkał jej ojca, by omijali głaz, który od owego nieszczęścia nosi imię „Frank”. Gdy Krista umarła, ogień zapalali jej potomkowie.


„Legenda o Bałtyku”.

Któregoś dnia dotarł do wioski stary mnich wędrowny. Został także wygnany, ale nie mając siły na wyruszenie w drogę powrotną, osiedlił się w nadmorskich szuwarach i tak żył z dala od ludzi w swojej pustelni przez długie lata. Pewnego ranka, tuż po napadzie morskich rozbójników, przechadzając się po plaży, starzec ów dostrzegł rannego mężczyznę. Był to młody wiking. Nie zastanawiając się zabrał młodzieńca do swojej pustelni. Tam przez wiele tygodni leczył chorego. Gdy wiking odzyskał przytomność, mnich uczył go mowy tutejszego ludu, aby żaden z mieszkańców nie rozpoznał w nim odwiecznego wroga. Obcy okazał się niezwykle pojętnym uczniem, przyjął chrzest i obiecał, że podobnie jak jego wybawiciel, również zostanie misjonarzem. W niedługim czasie starzec zmarł, a młody wiking starał się głosić Słowo Boże. Niestety, ludzie w wiosce lękali się go i nie chcieli się dać przekonać. Dlatego też młodzieniec coraz rzadziej przebywał wśród ludzi, prawie nie oddalał się od swojej pustelni. Mógł tutaj spokojnie oddawać się modlitwie i podziwiać stworzoną przez Boga naturę. Chętnie obserwował zjawisko przypływów i odpływów morza. Było ono piękne i niebezpieczne zarazem, szczególnie dla obcych żeglarzy. Wiele łodzi zatonęło, ponieważ załoga nie potrafiła obliczyć czasu przybywania i ubywania wody w Bałtyku. Chcąc pomóc podróżnikom, mnich postanowił wieczorami rozpalać ogień, który sygnalizował im, że znajdują się w pobliżu gdańskiej osady. Pewnego dnia wiking dostrzegł na horyzoncie łodzie morskich rozbójników. Ci po przybyciu do chaty, w której mieszkał mnich, od razu rozpoznali w nim swego dawnego towarzysza. Widząc, że stał się wierzącym człowiekiem, siłą zaciągnęli go do łodzi. Wikingowie planowali zaatakować gdańską osadę, lecz nie znali dobrze tutejszego szlaku wodnego, dlatego też nakazali mnichowi pokierować flotyllą napastników. Odmowa z jego strony była równoznaczna ze śmiercią. Na nic zdały się prośby i błagania ani nawet przestrogi przed gniewem Bożym.

Nagle zerwał się straszliwy sztorm, łodzie Skandynawów zaczęły wpływać na siebie, rozbijając się nawzajem. Morze i niebo zadawały przybyszom cios za ciosem. Kilku pozostałych przy życiu wikingów pochwyciło ciało pustelnika i wyrzuciło je za burtę. Wówczas dopełniło się dzieło zniszczenia. Po całym oddziale wikingów nie pozostał nawet ślad. Ostatnia fala wyrzuciła na brzeg tylko jedno ciało – człowieka, który nawet w obliczu śmierci nie dopuścił się grzechu zdrady. Leżał na plaży, twarzą zwróconą ku niebu, a bursztynowa miazga ułożyła się wokół jego głowy, tworząc kształt aureoli.

Od tego wydarzenia ustały na Bałtyku przypływy i odpływy, a morze stało się spokojne za sprawą klątwy rzuconej przez Boga na wikingów. Tak głosi stara legenda Bałtyku.

 

 

 

 
Ośrodek Kultury Morskiej CMM EEA Grants MKiDN Promesa MKiDN CMM Stavanger Museum Klient 7AV